Za nami weekend nad morzem, pracująco-wypoczynkowy. Miły choć wróciłam wymęczona do granic możliwości :) Dojodowałyśmy się, dotleniłyśmy a przede wszystkim wymęczyłyśmy nogi. Wciąż nie mogę uwierzyć, że kilka kilogramów więcej tak mocno można odczuć :/
A ja wciąż tęsknie za smakiem tego przepysznego gofra (na zdjęciu, oczywiście ten z bitą, ten z mięsem należy do mojego T, swoją drogą szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia miny pana gdy usłyszał zamówienie)
Jesteśmy też po usg połówkowym, było dla nas o tyle ważne, że zaraz po biopsji, to było drugie kluczowe badanie w celu sprawdzenia serca naszej małej Poli, po tym jak przezierność pozostawiała trochę do życzenia.
Kontrola u mega specjalisty, w szpitalu państwowym. T. pojechał o 6 rano zająć kolejkę i uwaga, byliśmy 6 w kolejce!!! O dziwo szybko poszło i tuż przed 10 byliśmy po badaniu, natomiast biedny T., bo doktor nie wpuścił go do gabinetu :( i nie mógł zobaczyć córki, zresztą ja też, bo w szpitalu ekrany tylko dla personelu medycznego.
Sztab ekspertów stał nade mną i najpierw słyszę:
- Sprawdźmy czy jest Harris (mogłam zmienić nazwę, bo się nie znam) --> myślę sobie, kurcze, to jednak bliźniaki???
- Nie ma.. --> myślę, o matko!!!
- sprawdźmy czy nie ma czegoś tam..
- nie ma --> M A T K O
i w tym momencie chyba spojrzeli na moją twarz, bo usłyszałam Spokojnie, to dobrze :)
I co dalej?
I mamy powód do radości, nasza mała jest super dzielna od samego początku, najpierw pokonała 2 torbiele, potem przetrwała biopsję a teraz ma zdrowe serce. Ach- to takie cudowne!!!
ps
moje spostrzeżenie, moja córcia:
- miała pierwszego focha :) jak powiedziałam, że będzie kopaczem drużyny futbolowej, to dwa dni ruszała się z gracją motyla
- zdecydowanie się uspakaja jak jej czytam :)